Elisabeth Veronica de Rossens
Starfire|Dauther of Chaos | Prisoner
Legendy i mity nie wzięły się
znikąd. W każdej historii znaleźć można ziarno prawdy. Mało jest osób, które
nie wiedziały by czegoś o Chaosie, porywczym i zapalczywym Bogu powstałym
jeszcze przed tytanami. Nie wiele jest też osób, które poznały jego prawdziwą
historię. Chaos spłodził bowiem potomka, a wydarzenie to nie mogło pozostać bez
echa w dopiero kreującym się świecie. Lunus, pan księżyca i opiekun
gwiazd wpadł w szał. Nie mogąc się pogodzić z tym, że jego brat zbezcześcił
niewinność jego podopiecznej, rozszczepił duszę dziecka. Wtedy nie wiedział, że
w ten sposób stworzy niezwykłe, acz niedoskonałe rodzeństwo. Dzieci - Ellis i
Chrissu - dorastały rozwijając w sobie magiczne dary
i ciesząc się każdą chwilą życia. Niestety ich sielanka nie mogła być wieczna,
albowiem śmierć czyha na każdego z nas.
Znacie to uczucie, kiedy otępiali budzicie się ze snu nie wiedząc gdzie jesteście? Unosicie się wtedy do pozycji siedzącej i rozglądacie dookoła. Dobrze... Wiecie więc w jakiej sytuacji znajduje się teraz. Nie ukrywam, że nie jest to dla mnie rzecz nowa. Wielokrotnie już tak postępowałam. Nigdy jednak moja władza nad ciałem nie utrzymała się tak długo. A tak... To dla was już ta dziwna, obca sprawa. Widzicie... Ja po prostu jestem martwa. Zginęłam wiele lat temu próbując ratować brata... Jak się okazało na marne. Potem- sama nie wiem ile lat później- pierwszy raz zdarzyła mi się taka pobudka lecz kiedy już miałam wstać z łóżka czekała mnie nie miła niespodzianka. Moja świadomość została wyparta. Byłam zamknięta. Uziemiona w obcym ciele, kierowanym przez inną osobę. Dopiero trzysta lat później było mi dane zrozumieć co się właściwie stało. Moja dusza nie była kompletna. Brakowało mi połowy, więc po śmierci wytworzyła się nowa świadomość. Młodsza i... Jakimś dziwnym trafem silniejsza. Spokojnie... Ona też nie żyła wiecznie. Umarła tak jak i ja... No i odtąd byłyśmy dwie, a właściwie trzy, cztery... Z każdą śmiercią było nas coraz więcej i żadna nie miała szans na kontrolowanie nowego ciała (no może poza nielicznymi incydentami). Nie ma chyba słów, które opisały by moją frustracje i wściekłość, które budziła we mnie ta sytuacja. W końcu jednak czekała mnie niespodzianka... Jedna z moich następczyń nie uważała i prawie nas zabiła po czym po prostu zniknęła. Ironia sprawiła, że organizm dopuścił moją władzę. W końcu wróciłam, ale nie przewidziałam jednego. Pod moją nieobecność świat się cholernie pozmieniał